Aktualności

Msza św. w intencji trzeźwości narodu polskiego

W dniu 2 kwietnia br., w piątą niedzielę Wielkiego Postu wraz z zaproszonymi gośćmi modliliśmy się w intencji trzeźwości. O godzinie 9.00 miała miejsce uroczysta  Msza święta, animowana przez gostynińskie ognisko Wspólnoty Rodzin Katolickich z Problemem Alkoholowym.

 

Podczas Mszy świętej usłyszeliśmy świadectwo małżonków zmagających się z problemem alkoholizmu w rodzinie – Marii i Ryszarda z Legionowa. Podczas ogłoszeń ks. proboszcz poinformował zebranych, że Biskup Płocki, Piotr Libera, na prośbę Wspólnoty, mianował ks. Wojciecha Piórkowskiego asystentem diecezjalnym tej Wspólnoty na okres dwóch lat.  

Po Eucharystii odbyło się spotkanie Wspólnoty, otwarte także dla wszystkich chętnych, w restauracji „Bajka” w Gostyninie. Uczestnicy dzielili się własnymi doświadczeniami życiowymi oraz opowiadali o swoich osobistych zmaganiach o trzeźwość w swoich rodzinach i środowiskach. Dzielili się też swoimi sukcesami i porażkami w tej dziedzinie. We Mszy świętej i spotkaniu wzięli udział także zaproszeni goście – członkowie ognisk Wspólnoty z innych parafii (Ciechanowa, Nasielska), a nawet z innych diecezji: z Radziejowa, ze Słupcy czy z Legionowa.

Wspólnie spędzony czas okazał się bardzo dobrym: pełnym ciepła, radości i braterstwa oraz owocnym dla psychiki oraz ducha uczestników. Bogu niech będą dzięki za dobro, które wtedy się dokonywało. Poniżej zamieszczamy tekst świadectwa, które zostało wygłoszone w czasie Mszy świętej.

Świadectwo Marii i Ryszarda

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus

Mam na imię Maria a mój mąż to Ryszard. Jesteśmy małżeństwem z 32-letnim stażem. Mamy czworo dorosłych dzieci – dwóch synów i dwie córki, zięcia, synową oraz wnuki: Lenę, Filipa i Gabrysię, która urodzi się w lipcu. Mieszkamy w Legionowie. W tym świadectwie opowiem o naszym małżeństwie i problemie alkoholowym, który u nas wystąpił. Może komuś nasza historia będzie bliska a może ktoś w niej znajdzie odpowiedź na swoje pytania.

Z problemem alkoholowym spotkałam się już w domu rodzinnym. Miałam kilkanaście lat kiedy zauważyłam, że między rodzicami coraz częściej dochodzi do awantur przez pijaństwo tatusia. Wtedy nie mówiło się, że to problem. To było normalne, że każde spotkanie rodzinne i towarzyskie odbywało się przy wódce a nienormalnym wydawało się gdy facet nie pił. Z dzieciństwa pamiętam obraz mojego ojca stojącego pod budką z piwem, to jak wracał chwiejnym krokiem do domu, jak spał na podłodze z gałązkami świerku pod głową gdy ja z braćmi i mamusią ubieraliśmy choinkę, jak marudził by mamusia dała mu, nierzadko ostatnie pieniądze, na piwo lub flaszkę. Pamiętam też jak kiedyś mama wróciła z drugiej zmiany a ojca nie było w domu więc obudziła mnie i razem poszłyśmy po niego gdzieś do kolegi. Gdy byłam nastolatką zdarzało się, że wylewałam znaleziony alkohol. Raz poszłam za tatą na melinę i gdy już miał płacić za wódkę, chwyciłam pieniądze i uciekłam. Chociaż tatuś często pił, nigdy nie uderzył mnie ani moich braci. Pilnował swojej pracy, chociaż często szedł tam pijany. W ogóle rzadko wszczynał awantury. Muszę powiedzieć, że nawet lubiłam kiedy był trochę podcięty, bo wtedy był wesoły, dowcipny i obiecywał różne rzeczy.

W pewnym momencie zauważyłam, że i moja mama bywa nietrzeźwa. Towarzyszyła mu w piciu żeby mniej wypił, jak się okazało. W miarę upływu czasu alkohol spożywany przez osoby mi drogie i bliskie wywoływał we mnie smutek, strach, zazdrość, złość i pragnienie spędzania spotkań rodzinnych bez tego. Marzyłam też oczywiście o dobrym, niepijącym mężu.

Wielką radością i spełnieniem marzeń było dla mnie poznanie mojego męża. Chłopaka grzecznego, miłego, delikatnego, rozmownego i stroniącego od alkoholu. Po roku znajomości pobraliśmy się i zamieszkaliśmy w dwurodzinnym domu razem z teściami. Gdy jeździliśmy do moich rodziców na niedzielne obiadki, by zięć był dobrze ugoszczony, nie mogło zabraknąć na stole wódki. Kolejno przychodziły na świat dzieci (Michał, Gosia, Krzysiek, Danusia). Aby pomóc mężowi w utrzymaniu rodziny założyłam działalność gospodarczą – handel obwoźny (zaczynaliśmy od sprzedaży jaj). Zajęta wychowywaniem dzieci nie zauważyłam kiedy mój mąż uzależnił się od alkoholu. Kiedyś teściowa mi powiedziała „Wiesz, widziałam program w telewizji, że wypijając codziennie jedno piwo można zostać alkoholikiem to Ty uważaj na Ryśka”. Pomyślałam sobie: co ta baba wygaduje, przecież mój mąż piwo to wypija tylko z okazji wypłaty. Potem okazało się, że wyjazdy na targowisko były zaczątkiem choroby alkoholowej. Po 10 latach małżeństwa ten ciepły, miły chłopak coraz częściej stawał się wulgarny, czepliwy, nieodpowiedzialny i lekkomyślny. Doszło do tego, że stracił prawo jazdy. Do pogłębienia uzależnienia doprowadziła też strata pracy. W 1999r. Zachorował na serce w skutek zmian zachodzących w jego zakładzie pracy, gdzie przepracował prawie 30 lat i trafił na zasiłek przedemerytalny.

Przyszedł czas, kiedy sama nie potrafiłam poradzić sobie z nałogiem mojego męża. Pamiętam jak chowałam pieniądze, klucze, dokumenty, jak nadsłuchiwałam każdego jego kroku. Dzieci mówiły żebym coś z nim zrobiła bo się go wstydzą. Słyszałam też słowa „Zostaw go, nie jest Ciebie wart”. A ja słuchając audycji radiowej słyszałam: „On też jest dzieckiem bożym. Bóg go kocha i na niego czeka. Muszę dać mu kolejną szansę, podać rękę”. Zaczęłam szukać pomocy dla męża u innych ludzi przyznając się przed sobą i innymi, że taki problem u nas zaistniał. Najpierw myślałam co mogę zrobić, żeby tylko on przestał pić, nic innego się nie liczyło. Zgłosiłam męża do komiski rozwiązywania problemów alkoholowych. Stamtąd trafił do AA. Kilka razy zawoziłam go na detoks. Kiedyś z rana pojechałam do komisji po pomoc, tam dowiedziałam się, że właśnie tego dnia są kwalifikacje na leczenie w Pruszkowie. Przyjechałam do domu, stanęłam w drzwiach i powiedziałam mężowi: masz pół godziny na ogarnięcie się i jedziemy. Mąż podjął wtedy terapię, która zaowocowała trzyletnią trzeźwością.

Gdy trzeźwiał i chodził na mitingi, mówił, że i ja muszę zacząć się leczyć i robić coś ze sobą to go zrozumiem. Nie brałam tego na serio, bo z czego ja miałam się leczyć? Ale kiedy mimo terapii, trzeźwość męża nie była stała a moje emocje sięgały zenitu, postanowiłam jednak szukać ratunku dla siebie. Odwiedziłam naszego proboszcza, który znał nasz problem i prosiłam o pomoc. Ks. Tomasz skontaktował mnie z panią Anią a ona podesłała mi adresy wspólnot dla współ uzależnionych, więc takich jak ja. Już na drugim spotkaniu tej grupy usłyszałam o innej wspólnocie i poczułam, że to może być coś dla mnie. Tak trafiliśmy do Wspólnoty Rodzin Katolickich z Problemem Alkoholowym, którą w 1996r. Pobłogosławił św. Papież Jan Paweł II. Minęło już 6 lat odkąd moje nieszczęście zetknięcia się z problemem alkoholowym stało się szczęściem. Pan Bóg postawił mi na drodze Bożenkę i Marka, którzy 21 lat temu założyli wspólnotę oraz innych wspaniałych ludzi, którzy ją tworzą. Mimo tego, że ja i mój mąż indywidualnie korzystamy z grup wsparcia to na spotkania tej wspólnoty możemy chodzić razem. Tutaj znalazłam radość, przyjaciół i wsparcie. Pogłębiam swoją wiarę w Boga. Pracując na dekalogu, uczę się odnajdować Jezusa w codziennym życiu. W tej wspólnocie mogę się wyżalić, podzielić się zarówno problemem jak i radością. Wiem, że nawet jeśli nie usłyszę żadnej rady, moje problemy zostaną omodlone i nie zostanę z nimi sama. Tu zostanę zrozumiana, nikt nie będzie się ze mnie śmiał, oceniał mnie czy opowiadał innym o moich sprawach, bo łączy nas ten sam problem i ta sama wiara.

Teraz wiem, że alkoholizm to choroba taka sama jak gruźlica czy cukrzyca i że sam uzależniony nie da sobie rady. Odkąd sama zachorowałam na cukrzycę i często zmagam się z odmawianiem sobie czegoś słodkiego, od razu myślę o moim mężu i innych alkoholikach. Ile oni potrzebują siły i odwagi aby wytrwać w trzeźwości.

Wierzę, że Pan Bóg czyni cuda. Jednym z tych cudów było postawienie nam na naszej drodze ku trzeźwości i zdrowieniu naszej rodziny Wspólnoty Rodzin Katolickich z Problemem Alkoholowym. Ośrodek Apostolstwa Trzeźwości w Zakroczymiu prowadzony przez ojców Kapucynów, opiekunów naszej wspólnoty, wakacyjne rekolekcje w Gietrzwałdzie sprawiły, że otworzyłam się, zaczęłam rozwijać swoje talenty np. Pisząc teksty piosenek czy wierszy związanych z tematem naszych wyjazdów. Stałam się odważniejsza w mówieniu prawdy oraz w wyznawaniu wiary.

Gdyby nie wspólnota i wspaniali kapłani, którzy pracowali z nami przez te 21 lat, między innymi wasz ks. Wojciech, opiekun tutejszej wspólnoty, nie wiem co byłoby z moją rodziną. Czy funkcjonowałaby tak jak teraz, czy moje małżeństwo by trwało, czy moja wiara byłaby tak silna jak jest. Warto walczyć o rodzinę!

Dziękuję za uwagę i życzę miłości i trzeźwości w waszych rodzinach.

Maria

 

{gallery}trzezwosc{/gallery}

Dodaj komentarz